Małgorzata Kowalewska
  alhenag63@gmail.com
banner
  • 27.01-12.02.2017

30.01.2017 (poniedziałek)

Spaliśmy mocno i dość długo, nie słyszałam budzika.

Po śniadaniu Patrycja i Szymon zostali w pokoju, a Mateusz i ja poszliśmy na plażę. Zaliczyliśmy dwa spacerki wzdłuż brzegu i dwie kąpiele. Fale były wysokie, nieźle się naskakaliśmy, ale też napiliśmy słonej wody.

Wzięłam ze sobą jednoczęściowy kostium kąpielowy, ale już pierwszego dnia doszłam do wniosku, że "zagotuję się żywcem", oblepiona mięsistą, elastyczną tkaniną, dlatego ubierałam na plażę spodenki i sportowy stanik, tak, jak w Chorwacji.

Po powrocie wzięliśmy prysznic, a Mateusz wykombinował, jak zwiększyć ciśnienie wody w "słuchawce". W tym klimacie niepotrzebna nam była ciepła woda (w łazienkach zainstalowane były elektryczne, przepływowe ogrzewacze wody), więc wystarczyło przepiąć wężyki z pominięciem ogrzewacza, co wydajnie zwiększyło ilość wypływającej wody.

Wypiliśmy po drinku - na odkażenie! Patrycja z Mateuszem poszli do sklepu po piwo, z którym później usiedliśmy na tarasie pod parasolem, rozkoszując się oceaniczną bryzą. Jeden z hotelowych gości, Rosjanin, podszedł do nas i poczęstował nas suszonymi anchois. Były bardzo słone, ale jako przekąski do piwa smaczne, choć zasadniczo chyba tylko mnie zasmakowały, ale Mateusz też trochę podjadł.

Właściwie wszyscy pozostali - poza nami - goście hotelu byli Rosjanami. W ogóle Hikkaduwa było pełne Rosjan, a i nas za nich uważano. Praktycznie wszędzie witano nas rosyjskim dobryj dzień lub priwiet. Za każdym razem korygowaliśmy pomyłkę, a czasami próbowaliśmy nauczyć Lankijczyków polskiego "dzień dobry", co niekiedy się udawało.

Około godziny 13-tej zaczął padać deszcz, więc schroniliśmy się w pokoju na drzemkę.

Kiedy przestało padać, zaproponowałam wyjście na obiad. Chcieliśmy wybrać się do knajpki przy plaży Narigama, ale zanim się zebraliśmy, znowu zaczęło padać, więc pobiegliśmy do pobliskiej "naleśnikarni" - No. 1 Roti Restaurant, gdzie zjedliśmy bardzo smaczne i niedrogie roti z nadzieniem - każdy wybrał sobie takie, na jakie miał ochotę. Napiliśmy się też napoju, który przypominał w smaku dawną, polską oranżadę.

Chcieliśmy wracać do hotelu, jednak nadal bardzo mocno padało. Staliśmy przy wyjściu, czekając na lepszy moment, kiedy nagle Szymon zarządził natychmiastową ewakuację i pobiegł w strugach deszczu, a my za Nim. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, dopiero na miejscu okazało się, że powodem tego zrywu był... bąk, którego puścił :)

W hotelu okazało się, że pokój Szymona i mój, a także kuchnia są zalane. Zgłosiliśmy rzecz w recepcji i zaraz przyszły Panie, które zajęly się usunięciem wody z podłogi, ale niestety - w pokoju woda nadal wypływała spod okna. Mateusz jeszcze raz zawołał obsługę. Przyczyną "potopu" był zapchany otwór przelewowy z bajorka z rybkami.

W międzyczasie przebraliśmy się w stroje kąpielowe i po akcji "sprzątanie" poszliśmy na plażę. Deszcz nareszcie ustał, było trochę pochmurno, zdecydowanie chłodniej, fale wysokie, ale woda ciepła. Patrycja i Szymon zrezygnowali z kąpieli, ale Mateusz i ja nie odmówiliśmy sobie zabawy, choć byliśmy chyba jedynymi, którzy weszli do wody, poza pływającymi w oddali surferami. Wypiliśmy piwo - co nie było najmądrzejszym pomysłem, trzeba było raczej zamówić gorącą herbatę - i wróciliśmy do pokoju pod prysznic. Po każdej kąpieli w oceanie bezwzględnie trzeba było wziąć prysznic, by zmyć sól z włosów i skóry. Pomyślałam, że jak będę dwa razy dziennie myć włosy, to szlag trafi farbę i wrócę do Polski siwiuteńka :)

Poszliśmy na zakupy i kolację zjedliśmy w pokoju - zabrane z Polski "chińskie" zupki i "lokalne" bułki z serem. Zasmakowały nam chipsy z manioku, ostre w smaku, bo posypane proszkiem chili, co Szymon zauważył dopiero w pokoju. Wypiliśmy herbatki i około godziny 22-giej poszliśmy spać.