12.02.2017 (niedziela)
Wystartowaliśmy punktualnie. Nie wiem, czy pilot był tak dobry, czy też mój organizm przywykł, ale nie odczułam najmniejszego nawet dyskomfortu, związanego ze wznoszeniem się, a później opadaniem samolotu. Młodzież od razu ułożyła się do snu, ja po krótkim czasie również. Przespaliśmy praktycznie cały lot, z przerwą na posiłki. Pierwszy nie był najlepszy - ostra potrawka z kurczakiem i cebulą, drugi już zdecydowanie lepszy - omlet, kawałki pieczonego mięsa, ziemniaki, owoce.
Wylądowaliśmy w Kijowie o godzinie 7-mej czasu lokalnego (+1 godz. w stosunku do czasu polskiego). Lotnisko o tak wczesnej porze było opustoszałe, więc bez problemu usiedliśmy na kanapach przy stoliku w jednej z knajpek - tej samej, w której zjedliśmy śniadanie dwa tygodnie wcześniej. Podczas 7-godzinnego oczekiwania na lot pojedliśmy kilka razy, wypiliśmy sporo kawy i herbaty, chociażby z nudów. Wystartowaliśmy z lekkim opóźnieniem.
W Warszawie wylądowaliśmy około 15.30.
Po odebraniu bagażu wezwaliśmy telefonicznie pana, który zawiózł nas na parking, skąd odebraliśmy nasz samochód. Temperatura była ujemna (-4oC), więc było nam okropnie zimno po dwóch tygodniach w tropikach. Auto "odpaliło" bez problemu, choć już po drodze okazało się, że jednak coś jest z nim nie tak, więc jechaliśmy powoli. W domu byliśmy około 21-szej.
Po...
Wycieczka - tak, jak ją zaplanowałam - była typowo rekreacyjna. Zdaję sobie sprawę, że będąc na Sri Lance wypadałoby zwiedzić wiele miejsc, opisywanych w przewodnikach. My jednak jesteśmy bardzo zadowoleni i wręcz uszczęśliwieni tym, co widzieliśmy i przeżyliśmy.
Ostatniego dnia, stojąc w wodzie, jednogłośnie stwierdziliśmy, że wcale nie chce nam się wyjeżdżać, że świadomość o panującym w Polsce mrozie skutecznie nas zniechęca do powrotu, że najchętniej zostalibyśmy na co najmniej kolejne dwa tygodnie i że obowiązkowo musimy wrócić jeszcze raz w tropiki... niekoniecznie na Sri Lankę... jeszcze raz nad ocean... niekoniecznie Indyjski...