Wyjazd
15.01.2016 (piątek)
Wstałam wcześnie rano, bo męczyła mnie już reisefieber. Przygotowałam śniadanie, obudziłam Chłopaków, spakowaliśmy ostatnie rzeczy i około godziny 10-tej wyruszyliśmy samochodem do Warszawy. Droga przebiegła spokojnie, ustaliliśmy z naszym kierowcą sposób komunikowania się, żeby nie wydać zbyt dużo pieniędzy na połączenia telefoniczne.
Około 13-tej wyskoczyliśmy z samochodu przy lotnisku. Dla mnie wszystko było nowe i ogromne. Odebraliśmy bilety, nadaliśmy bagaże, przeszliśmy kontrolę - wszystko bez problemu. Jeszcze ostatnia kawa w lotniskowej kawiarence (nie na darmo naczytałam się, że Lotnisko Chopina jest jednym z najdroższych na świecie, jeśli chodzi o posiłki) i weszliśmy na pokład samolotu. Siedzieliśmy obok siebie, miałam miejsce przy oknie, ale i tak niewiele było widać, bo pogoda była paskudna - deszcz ze śniegiem i mgła, ponadto podczas startu było już praktycznie ciemno. Start nie zrobił na mnie negatywnego wrażenia, czułam jedynie ni to ucisk, ni to drapanie, ni to swędzenie w uszach.
Podczas lotu dostaliśmy posiłek, całkiem niezły. Nasłuchałam się wcześniej o niesmacznym jedzeniu w samolotach, więc byłam pozytywnie zaskoczona (poza tym należę do osób, które rzadko "marudzą" przy jedzeniu). Na monitorku umieszczonym przede mną obejrzałam film Bajrangi Bhaijaan, oczywiście w wersji oryginalnej, co zasadniczo nie zrobiło mi różnicy, bo widziałam go już dwukrotnie. Niestety, katarskie linie lotnicze nie przewidują polskich wersji językowych dla pasażerów. Chłopacy słuchali muzyki i śledzili przebieg lotu na wyświetlanych mapkach.
W nocy wylądowaliśmy w Doha, stolicy Kataru. Wcześniej widać było mnóstwo świateł w mieście, widok z góry był piękny. Lotnisko imponujące. Najpierw oczywiście pobiegliśmy do toalety, a ja zaraz później do smoking room - po tym doświadczeniu więcej nie chciało mi się palić (niewielkie pomieszczenie, dymu tyle, że można "siekierę powiesić", sami "ciemni" mężczyźni, którzy dziwnie mi się przyglądali). Przeczekaliśmy około dwie godziny i wsiedliśmy do następnego samolotu. Tym razem były trzy rzędy, siedzieliśmy w środkowym, więc niczego nie widzieliśmy przez okienka, w związku z czym wykorzystaliśmy czas na sen, tym bardziej, że zmęczeni już byliśmy okrutnie. Obudziliśmy się tylko na posiłek, kolejny smaczny i w zupełności wystarczający.