Małgorzata Kowalewska
  alhenag63@gmail.com
banner
  • Belgia

    10-14.11.2021

To była moja pierwsza wizyta u Dzieci...

Na gdańskim lotnisku zjadłam śniadanie. Lot minął szybko i przyjemnie pomimo obowiązkowej maseczki. Z powodu pandemii we wszelkich możliwych miejscach kontrolnych trzeba było wylegitymować się zaświadczeniem o szczepieniu. Trochę obawiałam się, że nie poradzę sobie na lotnisku w Eindhoven (Holandia), ale na szczęście wszystko poszło sprawnie i bez kłopotów. Kierowana telefonicznie dotarłam do sąsiadującej z lotniskiem uliczki, tam przywitała mnie Patrycja. Pojechałyśmy do Ich miejsca zamieszkania.

Houthalen jest niewielkim, ładnym miasteczkiem. Patrycja z Mateuszem mieszkają przy głównej ulicy, która wygląda jak grudziądzki deptak, niemniej jeżdżą tamtędy nawet autobusy...

Popołudnie i wieczór spędziliśmy na spacerze w Hasselt. Zjedliśmy obiadokolację w świetnej indyjskiej knajpce.Tu po raz pierwszy okazało się, że przed zajęciem miejsc w lokalu trzeba również okazać zaświadczenie o szczepieniu.

Nie mam pojęcia, dlaczego tego dnia nie zrobiłam żadnej fotki...

Następnego dnia rano udaliśmy się na zaplanowaną dwudniową wycieczkę.

Brugia

Pierwszym punktem była Brugia. Spacerowaliśmy wiele godzin, podziwiając urok miasta - jest rzeczywiście piękne. Zwiedziliśmy też kościół pw. Najświętszej Marii Panny, gdzie znajduje się Madonna z Brugii - marmurowa rzeźba Michała Anioła oraz grobowce księcia Burgundii Karola Śmiałego i jego córki, księżnej Marii.

Gandawa

Wieczorem dojechaliśmy do Gandawy. Okazało się, że auto nie spełnia jakichś warunków i nie możemy wjechać do samego centrum miasta. Zaparkowaliśmy na uliczce, przy której Mateusz kiedyś mieszkał i powędrowaliśmy pieszo do miejsca noclegu. Hostel okazał się bardzo sympatyczny pomimo drobnych kłopotów z ogrzewaniem, które Mateusz rozwiązał telefonicznie. Odświeżyliśmy się odrobinę i ruszyliśmy na kilkugodzinny wieczorny spacer po mieście.

Ulice były zatłoczone, ponieważ odbywał się właśnie Ghent Light Festival czyli Festiwal Światła, który zresztą był głównym celem wycieczki. Piękne i pomysłowe instalacje, będące dziełami krajowych i międzynarodowych artystów, rozświetlały miasto. Wprawdzie impreza ma zaplanowaną trasę, my jednak chodziliśmy własnymi ścieżkami, w miarę możliwości unikając tłumu.

Kiedy zgłodnieliśmy okazało się, że znalezienie miejsca w knajpce nie będzie prostym zadaniem. W końcu udało nam się wejść do greckiej restauracji, co było "strzałem w dziesiątkę", bo jedzenie było wyśmienite.

Poszliśmy spać późno w nocy, rano zatem nie zrywaliśmy się o świcie, choć szkoda było dnia. Zjedliśmy bardzo smaczne śniadanie w pobliskiej knajpce i znowu ruszyliśmy "w miasto", tym razem zahaczając również o sklepy. Patysia kupiła buty, a ja sprezentowałam Jej rękawiczki. Zwiedziliśmy Gravensteen - zamek hrabiów Flandrii. Ciekawie rozwiązano sposób "oprowadzania". Trasa zwiedzania jest oznakowana ponumerowanymi "stacjami", na których Mateusz odtwarzał nagrane informacje z otrzymanego urządzenia. Niestety, język polski był niedostępny, więc musiał nam tłumaczyć, co usłyszał. Stwierdził, że opowieść jest dynamiczna i zabawna, co starał się przekazać.

Oczywiście cały dzień posilaliśmy się, m.in. zjedliśmy obiad w eleganckiej portugalskiej knajpce oraz uraczyliśmy się belgijskimi słodyczami, kawą i herbatą.

Wczesnym wieczorem zabraliśmy swoje rzeczy z hostelu i wróciliśmy do domu, do Houthalen (Belgia).

Kolejnego dnia po domowym śniadaniu pojechaliśmy do Mechelen. Po drodze okazało się, że mijamy Waterloo, więc zatrzymaliśmy się. Myśleliśmy o spacerze polami dawnej bitwy, ale po pierwsze - cena biletu wstępu okazała się "zaporowa", a po drugie - pogoda nie sprzyjała zbytnio, popadywało. Obejrzeliśmy więc z daleka Kopiec Lwa oraz wnętrze muzeum - sklepu i pojechaliśmy dalej.

Mechelen pospacerowaliśmy, pooglądaliśmy zabytkowe budowle i zjedliśmy świetny obiad: słynny flamandzki gulasz stoofvlees oraz francuski stek pieprzowy steak au poivre.

Wieczorem piliśmy wino, jedliśmy słodycze i oglądaliśmy film Gladiator, którego Patrycja wcześniej nie widziała, a Mateusz i ja możemy oglądać go wielokrotnie...

Następnego dnia Dzieci odwiozły mnie na lotnisko w Eindhoven (Holandia). Tym razem jeszcze bardziej obawiałam się ewentualnych komplikacji ze względu na barierę językową, ale na szczęście nic się nie wydarzyło i spokojnie weszłam na pokład samolotu. Po przylocie do Gdańska dojechałam do domu samochodem z Szymonem i Jego Kolegą.