To była moja pierwsza wizyta u Dzieci...
Na gdańskim lotnisku zjadłam śniadanie. Lot minął szybko i przyjemnie pomimo obowiązkowej maseczki. Z powodu pandemii we wszelkich możliwych miejscach kontrolnych trzeba było wylegitymować się zaświadczeniem o szczepieniu. Trochę obawiałam się, że nie poradzę sobie na lotnisku w Eindhoven (Holandia), ale na szczęście wszystko poszło sprawnie i bez kłopotów. Kierowana telefonicznie dotarłam do sąsiadującej z lotniskiem uliczki, tam przywitała mnie Patrycja. Pojechałyśmy do Ich miejsca zamieszkania.
Houthalen jest niewielkim, ładnym miasteczkiem. Patrycja z Mateuszem mieszkają przy głównej ulicy, która wygląda jak grudziądzki deptak, niemniej jeżdżą tamtędy nawet autobusy...
Popołudnie i wieczór spędziliśmy na spacerze w Hasselt. Zjedliśmy obiadokolację w świetnej indyjskiej knajpce.Tu po raz pierwszy okazało się, że przed zajęciem miejsc w lokalu trzeba również okazać zaświadczenie o szczepieniu.
Nie mam pojęcia, dlaczego tego dnia nie zrobiłam żadnej fotki...
Następnego dnia rano udaliśmy się na zaplanowaną dwudniową wycieczkę.
Brugia
Pierwszym punktem była Brugia. Spacerowaliśmy wiele godzin, podziwiając urok miasta - jest rzeczywiście piękne. Zwiedziliśmy też kościół pw. Najświętszej Marii Panny, gdzie znajduje się Madonna z Brugii - marmurowa rzeźba Michała Anioła oraz grobowce księcia Burgundii Karola Śmiałego i jego córki, księżnej Marii.
Gandawa
Wieczorem dojechaliśmy do Gandawy. Okazało się, że auto nie spełnia jakichś warunków i nie możemy wjechać do samego centrum miasta. Zaparkowaliśmy na uliczce, przy której Mateusz kiedyś mieszkał i powędrowaliśmy pieszo do miejsca noclegu. Hostel okazał się bardzo sympatyczny pomimo drobnych kłopotów z ogrzewaniem, które Mateusz rozwiązał telefonicznie. Odświeżyliśmy się odrobinę i ruszyliśmy na kilkugodzinny wieczorny spacer po mieście.
Ulice były zatłoczone, ponieważ odbywał się właśnie Ghent Light Festival czyli Festiwal Światła, który zresztą był głównym celem wycieczki. Piękne i pomysłowe instalacje, będące dziełami krajowych i międzynarodowych artystów, rozświetlały miasto. Wprawdzie impreza ma zaplanowaną trasę, my jednak chodziliśmy własnymi ścieżkami, w miarę możliwości unikając tłumu.
Kiedy zgłodnieliśmy okazało się, że znalezienie miejsca w knajpce nie będzie prostym zadaniem. W końcu udało nam się wejść do greckiej restauracji, co było "strzałem w dziesiątkę", bo jedzenie było wyśmienite.
Poszliśmy spać późno w nocy, rano zatem nie zrywaliśmy się o świcie, choć szkoda było dnia. Zjedliśmy bardzo smaczne śniadanie w pobliskiej knajpce i znowu ruszyliśmy "w miasto", tym razem zahaczając również o sklepy. Patysia kupiła buty, a ja sprezentowałam Jej rękawiczki. Zwiedziliśmy Gravensteen - zamek hrabiów Flandrii. Ciekawie rozwiązano sposób "oprowadzania". Trasa zwiedzania jest oznakowana ponumerowanymi "stacjami", na których Mateusz odtwarzał nagrane informacje z otrzymanego urządzenia. Niestety, język polski był niedostępny, więc musiał nam tłumaczyć, co usłyszał. Stwierdził, że opowieść jest dynamiczna i zabawna, co starał się przekazać.